Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie zadam ci tego trudu — rzekł Paweł z ironją, dobywając z kieszeni rewolwer, oprawny w kość słoniową.
— Chcesz mnie zabić? — zapytała Blanche z odcieniem niepokoju, lecz na pozór chłodno.
P. de Nancey wzruszył ramionami,
— Co za myśl! — wiesz, że nie dałbym ci zrobić najmniejszej krzywdy...
— Więc ty chcesz umrzeć?...
— Chcę zasnąć snem głębokim u twoich stóp...
— Ty byś to uczynił? — zawołała panna Lizely usiłując ukryć wzruszenie.
— Przysięgam ci na honor! — i tym razem dotrzymam słowa.
— Więc to prawda, ty mnie kochasz? — szepnęła „młoda kobieta — udając silne wzruszenie.
— Oh! gdybym mógł przykuć cię do siebie nierozerwalnym związkiem. Oddałbym połowę życia...
— Wierzę ci...
— Więc czemu się wahasz zostać moją kochanką? — Boję się nowych cierpień — dość już przebolałam. Wierz mi..
— To nakłonił nie zadaje się cierpień ukochanym istotom.
— Przeciwnie, często dręczymy najbliższych... Jeślibym ci uległa, czuję, że wkrótce zadałbyś mi cios najsroższy — od któregobym umarła... Nie, nigdy nie narażę się na to...
— Błagam cię Blanche, wytłomacz mi znaczenie tej zagadki?
— A więc dowiedz się — jestem zazdrośną...
— Więc wyjedziemy ztąd, opuścimy kraj, udajmy się gdzie chcesz, ukryjmy przed światem miłość i szczęście nasze..
— Nigdy!
— Czemu?
— Nie chcę być podobną do tych kobiet, które porywają bogatych mężów nieszczęśliwym żonom i ukrywszy się z nimi przed oczami ludzi, tuczą się ich pieniędzmi...