Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Sprobuję jutro — pomyślała zostawszy sama pewnego wieczoru.
Nazajutrz o zwykłej godzinie, Paweł wszedł do salonu. Był bledszy niż kiedykolwiek, oczy jego błyszczały ogniem gorączkowym.
— Co ci jest Pawle? — zawołała Blanche, patrząc na niego czule — ty cierpisz?..
— Ty się pytasz, czy ja cierpię? odparł Paweł z goryczą.
— Tak, pytam cię o to, jak siostra kochająca pytałaby najlepszego brata... Co ci jest?..
— Co mi jest... odparł głucho — to, to że muszę raz skończyć te męki. — Stokroć lepsza śmierć, niż te cierpienia, które mi zadajesz!! — Dość tej roli, którą mi narzuciłaś, a którą ja przyjąłem w chwili słabości... Przysiągłem, że będę milczał!! — dziś odbieram słowo, niech się co chce dzieje!!...
— Nie rozumiem — szepnęła Blanche.
— Naprawdę!!! — mówił dalej Paweł z goryczą — a jednak to bardzo proste! — Kocham cię jak szaleniec. — Nie ma komórki w moim mózgu, któraby tobą przepełniona nie była!
— Tyś dla mnie życiem, i więcej, niż życiem... i wiesz o tem dobrze, a milczeć mi każesz! — Otóż nie będę milczał, musisz mnie wysłuchać.
— Jeśliś pan zapomniał o swej obietnicy — rzekła chłodno panna Lizely — ja pamiętam o mojej... Złamałeś słowo, mówiąc do mnie o miłości, o której ja wiedzieć nie chcę, zatem wszystko między nami skończone... Dom mój od dziś zamyka się dla ciebie panie hrabio, proszę zechciej go opuścić niezwłocznie!!!
— Tak sądzisz? zapytał Paweł.
— Tego wymagam!
— Myślisz, że ja posłucham rozkazu?
— Jesteś nadto gentlemanem, by tu pozostać mimo mej woli... zresztą jestem tu panią...
— Każesz mnie wyrzucić służbie?...
— Z wielką przykrością, z boleścią nawet — lecz jeśli mnie do tego znaglisz — odwołam się do tej ostateczności...