Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/969

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Misticot z Trilbym wyszli z kabiny.
Dla irlandczyka pełne morze starą było znajomością, dla naszego jednak podrostka był to widok zupełnie nowy, podniośle wzruszający, wspaniały.
Statek, mając wiatr po za sobą, mknął z szybkością strzały, zostawiając za sobą długą smugę piany, którą promienie słoneczne barwiły pryzmatycznemi blaskami.
Chłopiec stał w ekstazie do chwili, w której zapadająca noc zaczęła pokrywać fale rodzajem zasłony, jaką spuszczają na dekoracye czarodziejskiej sztuki teatralnej.
— Otóż wiatr twardym się staje... — rzekł kontrabandzista, — Idźcie się przespać do kabiny, obudzę was, skoro nadejdzie czas wylądowania.
Skoro tylko odeszli, Dickson, przywoławszy dwóch majtków, rzekł do nich zcicha:
— Będziemy płynęli wprost na skały Plymouth.
— Na skały? — powtórzył jeden z majtków — ależ tam znajduje się główny posterunek komory celnej! — Być posłusznym bez zapytywani — huknął gniewliwie przemytnik. — Na dwieście metrów przed zatoką zwiniecie żagiel, ażeby okręt przystanął na morzu. Spuścicie łódkę na fale i jeden z was wysadzi pod skałami tego młodzieńca, znajdującego się w kabinie. Zrozumieliście?
— Tak, kapitanie — rzekł jeden z majtków — lecz ów młody człowiek może tam otrzymać kilka kul w głowę od celników.
— To już rzecz jego, nie nasza.
— Lecz jak potem odnaleźć okręt po wzsadzeniu tego podróżnego?
— Zawieszę na drągu latarnię. Każdy z was otrzyma po sto franków, nie licząc tego, co wam da ów chłopiec. Oto, o czem was miałem powiadomić. A teraz odejdźcie!
Dwaj majtkowie wrócili na swe stanowiska.
Statek mknął coraz szybciej. Wicher się wzmagał. Niebo poczerniało zupełnie.