Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/959

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i rzecz tak dokonany zostanie, iż przeciw temu nikt nie będzie w możności nic powiedzieć. No... i cóż myślisz o tym moim planie?
— Uważam go za wyborny, udać się powinien. Wszakże jeszcze na jeden szczegół zwrócę twoją uwagę — rzekł Trilby.
— Na cóż takiego?
— Nie trzeba pozwolić, aby przy ciele zabitego znaleziono jakiekolwiekbądź papiery, stwierdzające jego osobistość.
— Tego ja się już dopełnić nie podejmuję... To do ciebie wyłącznie należy.
— O której godzinie wypłyniemy dziś wieczorem?
— O szóstej. Noc będzie pogodną. Lekki wiatr wschodni pozwoli nam przybyć do skalistych wybrzeży około pierwszej po północy.
— A ja kiedy mógłbym powrócić?
— Nieprędzej, jak jutro w nocy. Przedtem załatwić si§ muszę z moją kontrabandą.
— Gdybym chciał wsiąść na twój statek dziś z moim podróżnym, gdzie mógłbym spotkać się z tobą?
— Nad przegiem portu, w „Morskiej restauracyi.“ Potrzebuję otrzymać twoją decyzyę przed godziną czwartą. Należy ci tylko wymówić te dwa wyrazy: „Dziś wieczorem.“ W chwili tej statek wstrząsnął się ziekka.
— Moi ludzie wracają... — rzekł kontrabandzista. — Odprowadzę cię na ląd.
Dickson z Trilbym rozeszli się na wybrzeżu wprost »Morskiej restauracyi“ poczem irlandczyk wrócił do hotelu.
— Czy mój młody towarzysz podróży już się przebudził? — zapytał służącego.
— Tak, panie.
— Wyszedł na miasto?
— Wyszedł w pół godziny po pańskiem odejściu. Poszedł nad brzeg morza popatrzeć na fale. Wróci tu na śniadanie.
Ciekawość Misticota wzięła górę nad jego zajęciami.