Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/958

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakiż to środek?
— Znasz przesmyk, jaki się przepływa przed wylądowaniem w Plymouth.
— Znam.
— Wiadomo ci zatem, że główna siedziba angielskiej komory celnej znajduje się na najwyższym punkcie skalistych wybrzeży, otaczających ów morski przesmyk wzdłuż na cztery kilometry.
— Wiem o tem.
— Poniżej tych skał znajduje się brzeg płaski, gdzie niejednokrotnie przeprowadzamy kontrabandę pod nosem celników. Od miesiąca jednakże podwojono tam liczbę służby celnej, a ztąd zmieniliśmy nasz punkt wyładowywania. Znalazłem miejsce nader dogodne ku temu, na milę od Plymouth. Tam to ja zwykle teraz operuję...
— No... i cóż dalej?
— Można zejść między skałami wąską ścieżynką, wiodącą do wybrzeża. Na tej to ścieżce czuwa co noc pięciu celników... rozumiesz?
— Poczynam nieco rozumieć... Tam więc pod jakimkolwiekbądź pozorem chciałbyś wysadzić osobistość, o którą nam chodzi.
— Tak... pośród głębokich ciemności wskażę na tę ścieżkę. Jakże ci się podoba mój projekt?
— Mówię, że jest złym, bezpożytecznym. Podróżny twój wpadnie w ręce celników, a przypuściwszy nawet, że go na razie przytrzymają, jutro go uwolnią, po złożonych przezeń zeznaniach.
— Nie przytrzymają go wcale. Mówi on po angielsku?
— Nie, jestem tego pewien.
— Tem lepiej. Celnicy, którym kontrabadziści zabili w tych dniach trzech ludzi, otrzymali rozkaz używania palnej broni podczas nocy. Skoro cień ludzkiej postaci ukaże się im na ścieżce, wygłoszą hasło. Ów podróżny, nie zrozumiawszy, nie odpowie i będzie szedł dalej. Natenczas padną strzały