Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/955

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Trilby znał Cherbourg doskonale. Zaprowadziwszy swego towarzysza do hotelu Angielskiego, gdzie nigdy dotąd sam nogą nie postał, zażądał dwóch sąsiadujących z sobą pokojów.
Misticot, złamany znużeniem, położywszy się na łóżku, usnął natychmiast snem twardym, poleciwszy Trilbemu obudzić się na śniadanie.
Irlandczyk, zapisawszy się w księgach meldunkowych pod nazwiskiem Douceta, agenta od ubezpieczeń na życie, rzucił się na łóżko w ubraniu, gdzie począł rozmyślać i kombinować, jak autor dramatyczny, układający scenaryusz dla sztuki.
Około dziesiątej, wyszedłszy z pokoju, udał się do biura hotelowego.
— Gdyby wypadkiem — rzekł — ów młody człowiek, który tu przybył wraz zemną, pytał się o mnie, powiedzcie mu, proszę, żem poszedł w celu załatwienia wiadomego mu interesu, lecz że powrócę tu za godzinę na śniadanie.
Przed kilkoma laty Trilby pracował w Cherbourgu, w towarzystwie nieodłącznego swego przyjaciela Will Scotta. Pozostawił on tutaj znaczną liczbę współziomków o elastycznem sumieniu i zręcznych rękach, a między innymi pewnego angielskiego marynarza nazwiskiem Dickson, zajmującego się specyalnie kontrabandą.
Człowiek ten, godzien postronka, bandyta, rozbójnik w całem znaczeniu, ów Dickson posiadał swój własny mały okręt, jaki oddawał chętnie do rozporządzenia tym, którzy mu grubo płacili.
Trilby, przybywszy do portu, zwrócił się do jednego z majtków, zapytując:
— Mój chłopcze, czy znasz Mikołaja Dickson, kapitana Dickson?
— Znam go doskonale.
— Mógłbyś mi wskazać jego mieszkanie?
— Dobrze, lecz pan go znaleść możesz na pokładzie jego statku, gdzie się właśnie w tej chwili znajduje. Przypłynął właśnie z Anglii dziś rano.