Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/924

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nadzieja! jaką odzyskałam i me stracę nigdy! — odpowiedziała znacząco, podniesionym głosem wymawiając powyższe wyrazy.
Arnold uczuł silny ból w sercu.
— Nic więc na świecie — pomyślał — nie zdoła wyrwać z duszy tej dziewczyny wspomnienia o poruczniku Vandame? Bywają nadzieje, które są złudzeniami — odpowiedział. — A takie bywają zwykle nader szkodliwemi, ponieważ, prowadząc prędzej lub później zawód za sobą, fatalnie oddziaływają na dalszy ciąg życia. Sądzę, że powyższe pani nadzieje do tych ostatnich należą.
— Przyszłość nam to okaże... — odparła żywo Aniela.
Arnold, zbliżywszy się ku niej, szeptał zcicha namiętnie:
— Przyszłość pani do mnie należy... jest moją wyłączną własnością! Ach! gdybyś pani wiedziała, jak cię kocham! Takiej miłości, jak moja, nic oprzeć się nie zdoła! Ona jest silniejszą nad wszystko! Zresztą, nikt umknąć nie jest w stanie przed swem przeznaczeniem... Przyszłość pani jest moją przyszłością... Mojem przeznaczeniem jest wielbić panią i uczynić ją szczęśliwą.
Aniela mocno pobladła.
Wstawszy z pogardliwem spojrzeniem, w milczeniu zbliżyła się do siostry Maryi, rozmawiającej z proboszczem i Verrièrem.
Arnolda ogarnęła boleść w połączeniu z wściekłością.
— Przeklęta zakonnico! — pomyślał — ty to dodajesz jej siły do walki, w której bez ciebie oddawna zostałaby już zwyciężoną! Ty to rozdmuchujesz w niej nadzieje, które ją ożywiają: Ty nakazujesz jej ufać w przyszłość. Ha! mimo, że połączyłaś się z nią przeciw mnie, ja się silniejszym okażę!
Verrière nie spuszczał oczu ze swego wspólnika podczas krótkiej jego rozmowy z Anielą. Dostrzegł, iż twarz Arnolda nagle spochmurniała.
— Mój kochany... — rzekł do niego. — Mówiłeś, iż pragniesz zwiedzić mój park. Zostawmy więc obie nasze panie