Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/911

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cznie... Jeden z nich zabił tego lwa, który już skostniał zupełnie.
— Ja pozostanę tu dla spisania protokułu — wyrzekł komisarz policyi.
— Kapitanie... kapitanie! — zawołał nagle sierżant; — oto na drodze ślady krwi świeżej. Z pewnością drugie zranione zwierzę dzikie ukryło się w lesie... Jedno z tych, do których daliśmy ognia.
— Baczność więc! — odrzekł oficer. — Nabijcie broń, wejdziemy w las jak tyralierzy, o dziesięć kroków odległości jeden od drugiego. Iść zwolna... Naprzód!
Ruch ten natychmiast wykonano. Żołnierze i żandarmi szli wzdłuż pochyłości, gotowi dać ognia w potrzebie.
— Jedz silnym kłusem! — zawołał komisarz na konduktora dyliżansu. — Opowiedz o wszystkiem żandarmeryi w Blévé, niech przybywają i przyprowadzą z sobą dwa wozy.
Konduktor odjechał wraz z podróżnymi, podczas gdy komisarz policyi zaczął przeszukiwać szczątki nieszczęśliwych dla stwierdzenia ich osobistości.
Kawały podartego ubrania leżały rozrzucone na drodze.
W chwili, gdy sekretarz podnosił jeden z tych płatów, ukazał się pod nim portfel nienaruszony wcale.
Podał go komisarzowi, który po otwarciu takowego znalazł w nim bilety wizytowe i listy z adresami do pana „Delvigne, komisanta handlowego.“
— Jeden więc z tych ludzi nazywał się Delvigne, to widoczna... — zawołał — lecz który?
Szukano na wszystkie strony, przewracano w szczątkach, lecz niepodobna było żadnej wskazówki odnaleźć.
Jednocześnie kilkanaście wystrzałów huknęło wśród lasu.
— Odnaleziono zranione zwierzę — pomyślał komisarz, nie przestając przeszukiwać w papierach. — A! — zawołał nagle, pochwyciwszy depeszę, adresowaną do Alfreda Delvignes w hotelu Kupieckim. — Otóż i adres, który dowodzi, iż jeden