Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/910

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

set metrów i spostrzeżono zdała dwie potworne głowy lwa i tygrysa, siedzących na drodze przy szczątkach, których niepodobna było rozeznać.
— Naprzód! — zawołał kapitan na swoich ludzi.
Żołnierze wykonali zlecenie.
Dyliżans pozostał w tyle z żandarmami.
Dzikie zwierzęta powtórnie ryknęły.
— Stój! — zawołał kapitan. — Wziąć na cel... a wymierzcie dobrze, me dzieci! Baczność na komendę! Ognia!
Silny huk strzałów rozległ się nagle. Gęsty dym zasłonił drogę na chwilę.
Konie z dyliżansu wspięły się na tylnych nogach, stając prostopadle, silna wszelako dłoń konduktora poskromić je zdołała.
Skoro dym się rozproszył, spostrzeżono jednego z drapieżników. tarzającego się na drodze, ryczącego z bólu.
— Naprzód! — zakomenderował kapitan — a biegnąc, nabijcie powtórnie broń.
Oddział żołnierzy, wraz z idącymi za nimi żandarmami, szybkim krokiem wyruszył z miejsca.
Komisarz policyi, sekretarz i dwóch podróżnych szli po za nimi.
Po przebyciu czwartej części odległości kapitan zawołał:
— Stój!... Celuj!... Ognia!
Tygrys, któremu pierwszym wystrzałem kula nogę rozerwała, upadł w kurzawę, nie dając znaku życia. Zbliżyli się wszyscy do miejsca krwawego dramatu. Nigdy straszniejszy widok nie przedstawił się ich oczom.
— Trupy ludzkie!... — zawołał komisarz, mocno pobladły na widok ciał porozdzieranych przez dzikie zwierzęta.
— Lew! — dodał kapitan, wskazując samca, zabitego kulą Arnolda Desvignes.
— Rewolwer! — ozwał się dowódca żandarmów, podnosząc broń leżącą na drodze. — Ci nieszczęśliwi bronili się wido-