Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/866

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Błądzę jeszcze w ciemnościach, wszakże zdała okazuje mi się punkt jasno błyszczący.
— Oby się sprawdziło, co mówisz! Posłuchaj mnie, Flogny. Znam cię oddawna, oceniam twoją inteligencyę i poświęcenie się dla służby; mogę więc tobie otwarcie wyjawić, że według wszelkiego prawdopodobieństwa, ja przeznaczonym zostanę do objęcia obowiązku po zmarłym twym naczelniku. Gdyby stać się to miało, radbym, ażeby moja nominacya blaskiem jakiego ważnego wykrycia opromienioną została. Wynajdź mi morderców Edmunda Béraud, a będę, pamiętał o twojej przyszłości, zapewniając ci taką, jaka przejdzie najświetniejsze człowieka marzenie.
— Możesz pan rachować na mnie, panie komisarzu, a to więcej z poświęcenia dla służby, niż chęci zyskania wynagrodzenia.
— Wiem o tem i oceniam twoją uczciwość. Jedno wszakże nie przeszkadza drugiemu. Możesz śmiało przyjąć wynagrodzenie, poświęceniem i pilnością zdobyte. Zatem powiadasz. iż dostrzegłeś światełko, połyskujące w tej tajemniczej sprawie?
— Tak... lecz błagam, nie pytaj mnie pan o bliższe objaśnienia. Mogę się mylić, a chciałbym powiedzieć wszystko na pewnych podstawach.
— Nie badam cię... pozostawiając całą swobodę działania.
— Kiedyż nastąpi pogrzeb zmarłego naczelnika.
— Pojutrze.
— Powrócę na ów smutny obrzęd.
— Odjeżdżasz więc?
— Tak, panie naczelniku, radbym jeszcze dziś w nocy.
— Jedz więc z życzeniem najlepszego powodzenia.
Wyszedłszy z gabinetu przyszłego swego zwierzchnika, Flogny spojrzał na zegarek.
Wskazywał on w pół do dwunastej.