pana, iż będzie nader szczęśliwym, mogąc mu wyświadczyć tę drobną przysługę.
— Pan jesteś tutejszym, rodakiem? — pytał Misticot dalej.
— Tak... urodzonym w Blévé. Dwa lata tylko w Niemczech mieszkałem. Mam tutaj całą moją rodzinę i znam wszystkich w Blévé.
— Zatem... — pytał Misticot — pan może znałeś pewną familię Desvignes?
— Och! doskonale... — odparł właściciel. — Była to rodzina powszechnie szanowana, choć bez majątku.
— I nikt z jej członków nie żyje?
— Nie, panie. Ojciec Desvignes, bardzo zacny człowiek, budowniczy, zmarł przed dwunastu laty, a wkrótce potem i jego zona.
— Lecz mieli syna, jak słyszałem?
— Tak, panie... Arnolda Desvignes, ładnego chłopca. Pobierał on nauki w Loches, u jednego ze swoich krewnych, nauczyciela. Następnie był w szkole górniczej w Paryżu... Był to górnik z powołania.
— Nie wiesz pan, co się później z nim stało?
— Przez rok odbywał służbę wojskową, a następnie wyjechał z kraju dla uregulowania rodzinnych interesów. Mówiono, że pojechał do Anglii, coby mnie nie dziwiło, bo nieraz, opowiadał mi, że bardzo lubi podróżować i że miał nadzieję zebrać majątek na obczyźnie. Widziałem go po raz ostatni przed siedmioma laty, gdy wracał ze swego pułku.
— A nie wiesz pan. w którym pułku służył?
— Tego nie wiem... lecz mój syn będzie mógł pana objaśnić o tem w merostwie.