Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/842

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zabójca Edmunda Béraud z właściwem sobie zuchwalstwem, pragnął przekonać się, czy podrostek z Montmartre rozpozna znaną sobie jego postać pod tem nowem przebraniem.
Misticot rzucił nań okiem obojętnie i poszedł usiąść przy stoliku. Widocznie sądził go jako zupełnie sobie obcego.
Trilby wszedł teraz na salę.
— Absynt! — zawołał i usiadł przy stoliku w pobliżu Arnolda.
Właściciel chodził tu i tam, posługując gościom, gdy nagle wbiegł do sali osiemnastoletni młodzieniec, a ująwszy jego rękę, pocałował ją, mówiąc:
— Dzień debry, ojcze...
— Dzień dobry. Dlaczego, chłopcze, wstałeś tak rano? Wszak dziś nie idziesz do biura, bo to niedziela.
— Mylisz się, ojcze... — rzekł młody człowiek. — W przyszłą niedzielę następują wybory, na które dzisiaj od rana musimy przegotować karty wyborcze. Idę do merostwa i będę tam pracował do jedenastej, ale nie spóźnię się, bądź pewnym, na śniadanie.
Misticot słuchał powyższej rozmowy.
Wyrazy: „merostwo“ i „karty wyborcze“ zwróciły jego uwagę.
— To syn pański? — zapytał właściciela, gdy odszedł młodzieniec.
— Tak... jest to mój syn starszy, ma lat osiemnaście.
— Jest urzędnikiem w merostwie?
— Pracuje tam od roku, panie. Mojem życzeniem jest umieścić go w administracyi.
— Będę potrzebował kilku objaśnień z merostwa w Blévé. Może będzie tyle łaskaw i wskaże mi, do kogo się mam udać dla ich otrzymania.
— O! z całego serca... co tylko pan zechcesz... On zna tak dobrze swą służbę, jak najstarszy urzędnik i upewniam