Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/805

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ach! — zawołała, wbiegając szybko do pokoju, wraz z Liną — twoje zmieszanie mnie przekonało, iż prawdę mi powiedziano.
— Nie rozumiem cię... — odrzekła kwiaciarka zdumiona.
— Doprawdy? — odrzekła ironicznie Joanna. — Może jeszcze powiesz, iż dziwi cię me przyjście.
— Bezwątpienia.
— A jednak po tem wszystkiem, co zaszło, powinnaś się była spodziewać mojego przybycia.
— Po tem, co zaszło... lecz co? — powtórzyła Wiktoryna.
— Ha! winnaś pamiętać przynajmniej, że ja mam córkę!... — wołała z gwałtownością Joanna. — Sądziłaś więc, żem ja do tego stopnia niedołężną i słabą, żem podłą, nikczemną do tyla, iż w milczeniu przyjmę wstyd i nędzę? I dlatego to, nie spodziewałaś się, że przyjdę... Otóż się pomyliłaś! Gdybym była samą, schyliłabym głowę, być może, i przyjęła z pozorną obojętnością truciznę, jaką mnie poicie oboje... zemściłabym się pogardą!... Lecz ja mani córkę... rozumiesz? mam córkę... i chcę, ażeby ze względu na nią, sprawiedliwość wymierzoną została.
Tu pochwyciwszy na ręce Linę, mówiła dalej:
— Widzisz tę kobietę, me dziecię... przypatrz się jej dobrze... Jest to zdrajczyni nikczemna, żyjąca fałszem, podstępem! Ona oszukała swojego męża, zaślubiając go, gdy była kochanką innego. I zamiast po zamążpójściu stać się uczciwą kobietą, zachowała swego kochanka, tego nędznika, który nas opuścił, za jej radą bezwątpienia! Przypatrz się, Lino, owej nikczemnicy, która nas uczyniła tak nieszczęśliwymi.
W pierwszej chwili Wiktoryna uczuła się być jakoby oszołomioną słowami Joanny. Owe wyrzuty, tak straszne, a niezasłużone, spadając na nią potokiem, czyniły jej wrażenie jakiegoś snu okropnego. Zwolna jednakże nastąpiła równowaga w jej pomięszanym umyśle; zrozumiała, że mówiąc coś podobnego, jej kuzynka w błędzie być musiała.