Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/791

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Podczas drogi nic również nie nastąpiło coby mogło zwrócić twoją uwagę? Żaden inny powóz nie jechał poza wami, zatrzymując się skoroście przystanęli?
— Nie widziałem nic podobnego. Zresztą była tak straszna niepogoda, taki psi czas, jak nazywają, żem nawet nie patrzył w około siebie. Podniósłszy kołnierz mojego płaszcza aby mi strugi deszczu na grzbiet nie spadały, jechałem.
— Za przybyciem go Indyjskiego hotelu, ów podróżny zapewne zapłacił panu i odjechać ci kazał.
— Przeciwnie, polecił mi czekać jakiś czas, poczem zawiozłem go do restauracyi przy ulicy Saint-Lazare. Tam to ów nieszczęśliwy człowiek uregulował zemną rachunek, dawszy mi suty napiwek.
— Podczas gdy czekałeś przed hotelem, czy nic podejrzanego me zwróciło twojej uwagi?
Loriot zamyślił się przed udzieleniem odpowiedzi.
— A! przypominam sobie... — rzekł nagle.
— Cóż takiego? — pytał żywo Flogny.
— Strażnik miejski stał w bramie domu naprzeciw hotelu i zdał się tam być jak w miejscu przybitym. Wyraźnie zdawało się, jak gdyby czatował na kogoś... Następnie, skoro mój podróżny wyszedł, niewiem co z tamtym się stało.
— To drobnostka, która nie jest w stanie rozświetlić mi mych poszukiwań.
— Tych łotrów więc dotąd panowie nie uwięziliście?
— Nie... niestety!
— Ale przynajmniej natrafiliście na ich ślady?
— I to nie...
— Do kroć tysięcy! to mnie bardzo dziwi... Nasza paryzka policya posiada wszakże tylu zręcznych agentów. Szukaliście jednak w miejscach podejrzanych?
— Bezwątpienia... lecz wszystko dotąd daremnie. Stoimy w obecnie przeniknionej tajemnicy.