Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/707

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rano... Buciki podarły się dziecku, o sprawieniu nowych słyszeć nawet nie chce.
Tak Anieli, jak siostrze Maryi łzy w oczach zabłysły.
— Ileż ja ci jestem dłużną, Joanną? — pytała panna Verrière.
— Rachunek wynosi około dwustu dwudziestu siedmiu franków.
— Jak sądzisz? — pytała siostra Marya — czy tą sumą, dołączoną do otrzymanej za biżuteryę z lombardu, będziesz mogła zaspokoić dług u dostarczycieli?
— O, nie... to będzie za mało.
— Cóż więc zrobicie?
— Paweł da im zaliczenia, być może, że je przyjmą...
— A ileżby wam było potrzeba na zupełne oswobodzenie się z tego długu?
— Dwa główne rachunki przedstawiają cyfrę siedmiuset dwudziestu franków.
— Otóż ja nie mogę pozwolić na dalsze tak straszne dręczenie się twoje, Joanno. Anielka zaspokoi przynależny ci od niej rachunek, a ja dołożę tyle, byś mogła całkowicie zaspokoić swych wierzycieli.
— Ach! siostro Maryo... siostro Maryo!... — wołała Joanna, ręce składając; — jak to, chciałażbyś uczynić coś podobnego?
Nie zdołała powiedzieć więcej; zakonnica wybiegła śpiesznie z pokoju.
Aniela, otworzywszy w biurku szufladę, wyjęła z niej trzy bilety bankowe.
— Oto trzysta franków... — wyrzekła — odbierz je, Joanno.
— Ale ja nie mam reszty do wydania... — mówiła szwaczka z zakłopotaniem.
— Ta reszta niechaj na dalszy rachunek u ciebie pozostanie.
— Ach! jakżeś dobrą, kuzynko.