Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/697

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Upominanie się o to, bardzo przykrem mi będzie, lecz pójdę skoro chcesz tego.
— Spodziewam się...
— Wrócisz na śniadanie?
— Nie; niepowrócę.
— Na którą godzinę ma być obiad?
— Jak zwykle.
— Nie opóźnisz się dziś?
— Nic nie wiem... Zależeć to będzie od wielu okoliczności.
— Ucałujże małą przed odejściem...
— Ach! niemam czasu.. — zawołał Paweł niecierpliwie. Muszę pójść do lombardu, potem na śniadanie, a następnie być w biurze skoro tylko otworzą... Bądź zdrowa!
Tu wyszedł z pośpiechem.
— Ni przyjaznego wejrzenia... ani dobrego słowa... — wyrzekła smutno Joanna, skoro drzwi zamknął za sobą. — Tak ja, jako i jego córka, niczem dla niego jesteśmy. Co się to dzieje?... Zkąd to pochodzi?.. Stawszy się tak dla mnie obojętnym; miałżeby kochać gdzie inną?
Tu nagle zmienił się wyraz twarzy młodej kobiety. W miejscu smutku, gniewem zabłysło jej spojrzenie.
— Ach! gdyby tak było... — zawołała, zrywając się z krzesła, gdyby on kochać miał inną... I wtedy gdy ja cierpię tu z dziegciem obelgi, głód i nędzę, gdy w pracy wyczerpuję me siły, ażeby utrzymanie mniej go kosztowało... wtedy on innej zanosićby miał tkliwe wyrazy, pieszczoty, a może i pieniądze!.. I ta inna uśmiecha się do niego wtedy, gdy ja płacze... Inna weseli się, gdy cierpię... Ach! nie... nie nigdy! To byłoby za wiele! Wszystko znieść jestem gotową z pochylonem czołem, lecz tegobym mu nieprzebaczyła! Gdyby ukochał inną kobietę, zabiłabym ją... i jego!
Tu wybuchnęła łkaniem.
Łzy, spływające obficie po jej twarzy, przyniosą jej ulgę.