Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/696

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Paweł przez całą noc spać nie mógł rozmyślając nad tem co ma teraz czynić. Postać Wiktoryny stawała uporczywie przed jego oczyma.
Ażeby dojść do pożądanego celu gotów był odważyć się na wszystko, najprzód jednakże potrzeba było jakiś do działania wynaleść i tego właśnie szukał w swej głowie.
Do powyższych jego zamiarów łączyły się i inne okoliczności.
Rozmyślał nad obecnem swem położeniem.
Stosunek z Joanną Desourdy ciężył mu niesłychanie. Czuł się nie dosyć wolnym... niedość panem siebie.
Ów dziki samolub, ta istota bez duszy i serca, rachował on, że mała Lina była jedną więcej osobą do żywienia, oraz że jej ubranie jakkolwiekbądź skromne, również coś kosztowało.
Jego pensya wystarczyć mogąca dla umiejącego liczyć się z groszem, nie wystarczała na życie hulaszcze, jakie prowadził.
Miał długi, liczne, naglące długi. Konieczność nakazywała zapłacić je dla uniknięcia prawnych poszukiwań.
Mieszkanie było wynajętem na jego nazwisko. Obawiał się więc, by nie zabrano mu sprzętów i mebli. Zkądby wziął na kupno innych?
Przyszło mu na myśl spotkanie z Vèrrière’m i ofiarowana mu przezeń posada z podwyższoną płacą w biurach Banku gminnego.
Przyjąć ją, czyli nie przyjąć? Mimo, że powiedział Eugeniuszowi, iż przyjmie, nie powziął dotąd jeszcze postanowienia w tej mierze.
Wstał z wczesnym porankiem. Joanna już siedziała przy pracy.
— Wychodzisz? — zapytała, widząc go ubierającego się z pośpiechem.
— Tak; — odrzekł. — A niezapomnij pójść po odebranie należytości do panny Anieli Verrière. Potrzebujemy pieniędzy.