Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/693

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odwiedziny prawdziwa mi sprawiają przyjemność. Jakże z pańskiemi kłopotami... Wszystko załatwione?
— Tak, dzięki panu odzyskałem spokojność... Zapłaciłem komorne i właśnie przychodzę panu za to podziękować.
— Drobnostka... Jestem szczęśliwy, mogąc dopomódz tak zacnemu jak pan człowiekowi. Nie mówmy o tem już... proszę! Jakże... widziałeś się pan ze swym siostrzeńcem?
— Właśnie powracam od niego.
— I cóż?
— Cóż... jest to nikczemnik, łotr ostatniego stopnia!
— Nie powiedziałżem panu?
— Nie o wszystkiem pan jeszcze wiedziałeś... Ten hultaj w domu dziś nie nocował. Zaledwie wszedł, obił swą żonę... Ach! jest to dzikie, rozjuszone zwierzę...
— Ha! ha! obił swą żonę... Nie aprobuję ja tego, ale być może miał on powody ku temu...
Piotr spojrzał zdziwiony na mówiącego.
— Miał powody? — powtórzył.
— Ma się rozumieć... Wina nie tylko jest po jego stronie...
— Jakto... ta kobieta tak ciężko pracuje, podczas gdy on się włóczy po szynkach oddając się próżnowaniu.
— Ja nie mówię o czasie obecnym... Wszak nieraz się zdarza, że teraźniejszość wypływa z przeszłości...
— Przeszłość mej siostrzenicy nie daje powodu do tak brutalnego z nią obchodzenia się.
— Kto wie?
— Ja wiem!
— Ileż razy wierząc mylić się możemy... Panie Piotrze, ja niechciałbym ciebie obrazić... Zazbyt cię szanuję... jestem twym przyjacielem, dowiodłem ci tego... Od dawna jednak mieszkając w tym okręgu poznałem młodzież tutejszą...
— Cóż zatem?
— Co... otóż być może Eugeniusz Leiseau z przeszłości swej żony o czemś się dowiedział...