Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/690

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rę słów dobrych powiedzieć... Obciąłeś usłyszeć, dlaczego nie podaję ci ręki... wiesz teraz!
W usposobieniu, w jakiem znajdował się Loiseau, wystarczyła rzecz drobna, aby go we wściekłość wprowadzić.
Słowa starego gałganiarza wzburzyły go nad miarę. Napróżno Wiktoryna dawała znaki swemu wujowi, ażeby mówić zaprzestał. Eugeniusz z zaiskrzonemi oczyma, pianą na ustach, z zaciśniętemi pięściami, podszedł ku swej żonie.
— Ha! — zawołał, przyskakując do niej — chodzisz więc do swoich krewnych i rozpowiadasz, co się u nas dzieje?
Tu podniósł w górę pięści, by ją uderzyć.
Piotr Béraud rzucił się pomiędzy nich oboje, wołając.
— Łotrze... rozbójniku! czy żeś już zatracił i resztki wstydu? Brakuje tylko, ażebyś zabił tę kobietę!
— Ja do niej mówię... — krzyknął Loiseau — nie mięszaj się w to, co do ciebie nie należy!
— Ty nie do mnie mówisz... — odrzekł gałganiarz — ale ja mówię do ciebie, ty podła gadzino. Dręczysz tę biedną kobietę hultajskiem swojem postępowaniem i chcesz ją zabić na reszcie, przyskakując do niej z pięściami, jak rozjuszone bydlę. Nie! ja nie pozwolę na coś podobnego... Ona jest moją siostrzenicą, mam prawo stanąć w jej obronie...
— Niemasz żadnego prawa mięszać się między małżeństwo, ty stary pijaku!... — wrzasnął rozwścieczony Loiseau. — Przyszedłeś tu ażeby głupstwa mi prawić, sądzisz, że ja to zniosę... i jeszcze ci za to podziękuję? Dalej usuwaj się ztąd... wychodź! słyszałeś? bo inaczej jednem machnięciem ręki zrzucę cię ze schodów!
— Wuju... mój wuju... — jąkała Wiktoryna, wyciągając drżące ręce ku gałganiarzowi — powiedz mu jak prawda, że nie chodziłam do ciebie wcale ze skargami.
Béraud, nie zdążył odpowiedzieć.
— Milcz! — krzyknął Loiseau, przyskakując ku żonie. — Może nie chodziłaś równie dziś rano do warsztatów, aby szpie-