Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/689

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XII.

— To on! to on, mój wuju... — wołała Wiktoryna, drżąc cała. — Błagam cię, nie drażnij go... powitaj spokojnie.
— Spokojnie? — odrzekł stary gałganiarz — zobaczysz!
— Mój wuju, ja cię zaklinam! — mówiła kobieta. — Jeżeli poróżnisz się z nim, na mnie spadnie cała odpowiedzialność.
Dzwonek powtórnie zadźwięczał, bardziej gwałtownie niż po raz pierwszy.
Wiktoryna, chwiejąc się cała, blada z obawy i wzruszenia, dowlokła się do drzwi, uchylając takowe.
Eugeniusz, otwarłszy je na oścież uderzeniem nogi, wpadł z zaiskrzonem spojrzeniem, drżącemi od gniewu ustami, wołając:
— Dzwoniłem dwa razy... czemu nie otwierasz?!
Biedna kobieta mocniej się jeszcze zatrwożyła, spojrzawszy na zmienioną twarz męża. Zawiniątko z narzędziami, jakie trzymał w ręku, wyjaśniło jej rzecz całą.
Loiseau, rzuciwszy w kąt ów pakiet, wszedł do pokoju, w którym pozostał Piotr Béraud.
Fizyonomia introligatora nagle się zmieniła.
— Co Widzę... mój wuj! — zawołał, usiłując się uśmiechnąć. — Witaj nam, wuju kochany.
Tu podał rękę Piotrowi.
— Ja nie podaję ci ręki... — odpowiedział tenże, chowając swoją do kieszeni.
— Ha! ha! a to dlaczego?...
— Dlaczego? ponieważ stałeś się nikczemnikiem, włóczęgą, próżniakiem, godnym pogardy. Ponieważ jesteś przyczyną zgryzot i łez swej żony; pijesz i wałęsasz się, zamiast pójść do warsztatu! Ponieważ marnujesz pieniądze w szynkach i kawiarniach, zamiast je przynieść do domu, marnujesz je w towarzystwie hultajów, z których jednemu właśnie chcę pa-