Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Być może... — odparł z cicha były sekretarz z Kalkuty.
Anglik rzucił w około siebie nieufnem spojrzeniem.
— Chcesz więc pomówić ze mną? — zapytał.
— Tak.
— W ważnej sprawie.
— W nader ważnej.
— Wyjdźmy ztąd zatem. Zapłać za rostbeef i umykajmy z tej pułapki.
Arnold zadrżał.
— Z pułapki? — powtórzył.
— Tak... Od trzech lat jak tu nie byłeś, wiele się zmieniło. Policya zwróciła uwagę na stary nasz Londyn, schodzi tu ona od czasu do czasu... Niczemby było to jeszcze, mając się na baczności i z przezornością działając, ale co gorsza, utrzymuje tu ona bezprzestannie agentów, z bystrym słuchem i otwartemi szeroko oczyma. Zbierają się tu albo wiem wyrzutki Londynu, przebrani za stangretów i groomów, kłopot wszystkim nam czyniąc.
— Prawdziwa to filia ze Scotland — Yard... Sam nawet właściciel udziela cichaczem powiadomień policyi, pragnąc ażeby jego zakład tolerowano. Otóż, nie jest się już pewnym jak niegdyś, pod czerwonym numerem. Przed pięcioma dniami, zabrano ztąd pięciu dzielnych chłopaków, przybyłych z Londynu w niewinnym celu przeszukiwania kieszeni Paryżan... Odesłano ich do Anglii.
Arnold się podniósł.
— Skoro tak — rzekł do towarzysza, podając mu pieniądze — idź, zapłać za mnie, niechcę zbliżać się do bufetu. Źle, że chłopiec widział mą postać.
To mówiąc wyszedł z tawerny.
Anglik, po zapłaceniu należności, połączył się na ulicy z byłym sekretarzem bankiera.
Możemy teraz rozmawiać, aby nie zbyt głośno — rzekł, biorąc go pod rękę poufale... — Nikt nas tu nie śledzi.
— Cóżeś robił przez te trzy lata?