Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/674

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Musiałabym w takim razie opowiedzieć jej o całem naszem położeniu.
— Cóż w tem złego? Wie ona, że nie jesteśmy milionerami. Zresztą, czyż trzeba koniecznie opowiadać szczegóły domowego życia, gdy się po odbiór długu przychodzi?
— To pewna... lecz...
— Niema żadnego „lecz“ — przerwał Paweł. — Pójdziesz jutro po odebranie tej sumy... Dam z tego zaliczki wierzycielom.
— Powiedzieli, że nie przyjmą żadrych zaliczeń... żądają całkowitych należytości.
— No... to w takim razie oddasz mi swoją biżuterję... Zegarek, dwie pary kolczyków, pierścionki i bransoletkę. Przy pracy nie potrzebujesz się w to ubierać. Jutro zrana zaniosę to wszystko...
— Zegarek mój już zastawiłam przed kilkoma dniami... — szepnęła Joanna z zakłopotaniem.
Paweł zerwał się z krzesła.
— Zastawiłaś zegarek?.. — zawołał; — zastawiłaś go nie uprzedziwszy mnie o tem? Jakim prawem śmiesz wynosić cokolwiekbądź z domu?
— Potrzeba było pieniędzy na żywność... Miałam w sklepikach wiktuałów drobne długi... Zresztą za cóż bym ci żywność kupiła, nie otrzymując nic na to od ciebie?
— Mogłaś się w inny sposób urządzić... Przedzie więc teraz, jak widzę, umrzeć tu z głodu!.. A niegdyś wszystko szło inaczej.
— Tak... niegdyś mniej zarabiałeś... — odpowiedziała Joanna — i ja zarówno tyle nie zarabiałam, a nie skarżyłeś się nigdy... braku nie było. Żyliśmy dobrze, nie mieliśmy ani grosza długu! Prawda, że wtedy całomiesięczną swą pensyę przynosiłeś do domu...
— Czynię dziś to, czego mi się wtedy nie podobało uczynić! — zawołał z uniesieniem Beraud. — Jestem panem sie-