Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/669

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzający zapowiedział, że jeśliby który z robotników nie przybył, miejsca mieć nadal nie będzie. Przeciw mnie szczególniej jest zagniewanym — mówił dalej — bo w tych dniach kiedyś starłem się z nim na ostro... Trzeba ci było to widzieć... Sądziłem, że go zabije apopleksya. Nie pozwolę przewodzić nad sobą nikomu.
— Do któregoż teatru pójdziemy?
— Do Chatelet.
— Wyborna myśl! A cóż tam grają?
— Nową „féerie.“
— Ach! to moja rzecz ulubiona! Nie masz jak balet... Przepadam za tancerkami w krótkich spódniczkach!
Nieznajomy zachęcał do picia swojego gościa, nalewając mu kieliszki bezustannie, sam jednak powstrzymywał się od tego. Na deser kazał podać szampana.
Loiseau czuł, iż głowa mu ciężyć poczyna, był już kompletnie pijanym.
Do czarnej kawy podano likiery różnych gatunków.
Widocznie ów hojny towarzysz chciał spoić swego kolegę, który pozwalał sobą kierować bez oporu, lecz w miarę picia stawał się coraz bardziej ponurym.
Po zapłaceniu rachunku zawołał chrypliwym głosem, rzucając na stół serwetę:
— Idźmy do teatru!
Na schodach chwiał się tak silnie, iż ów przyjaciel podtrzymywać go musiał.
— Ha! ha! — zawołał — widzę, iż się porządnie podciąłeś...
— Dyabelskie te twoje wina narobiły wszystkiego... — odrzekł Loiseau. — W głowie mi się kręci... Na powietrze wyjść trzeba coprędzej.
Na bulwarze św. Michała otrzeźwiał nieco, lecz niezupełnie. Idąc, chwytał się co chwila za ramię swego towarzysza, będąc jednak nawykłym do picia, wkrótce odzyskiwał równowagę.