Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Około czwartej, zabrawszy na fiakr owe pakunki, jechał do swego nowego mieszkania.
Tak meble, jak i przedmioty, nabyte przezeń w magazynie nowości, przybyły z nim jednocześnie. W godzinę wszystko ustwionem zostało.
— Pan będzie nocował tu dzisiaj? — pytała Rozalia Pillois, wyniesiona do godności gospodyni młodego lokatora.
— Być może... nie wiem...
— Ależ byłoby tu panu doskonale... Pościelę łóżko, zamiotę... Weź pan klucze, są one podwójne, drugie u mnie pozostaną. Oto są...
— Dobrze... — rzekł Gérard, biorąc je z rąk odźwiernej. — Idę teraz na obiad... Lecz jeszcze jedno polecenie...
— Cóż takiego, panie?
— Nie jestem podejrzliwym — rzekł były sekretarz Mortimera — wszakże nienawidzę ciekawości...
— Ja również, panie... a ztąd nie jestem wcale ciekawą.
— To wielka zaleta, pani Pillois... Lecz ktoś mógłby tu panią kiedy zastąpić wypadkowo.. Nie lubię, aby obcy do mnie wchodzili... Nikt słowem, prócz pani, niechaj nie stąpi w próg mego pawilonu.
— Możesz pan być pewnym, iż nikt tu nie przyjdzie... i pod tym względem możesz być zupełnie spokojnym. Moja córka i mój mąż nie zajmują się wcale gospodarstwem. Nie obawiaj się pan więc... Nie zajrzy tutaj żadna żyjąca istota.
— Otóż, czego pragnę najgoręcej! Posiadam nader rzadkie książki, drogocenne papiery, potrzebne do moich studyów naukowych... Ktoś ciekawy mógłby mi porozrzucać to wszystko, a ja lubię porządek aż do dziwactwa! Lubię znaleźć każdą rzecz w miejscu, gdzie ją położę... Gdybym spostrzegł, że ktoś tu był podczas mojej nieobecności, nie ufałbym pani więcej i musiałbym w jej miejsce postarać się o kogo innego do posług...
— Jeszcze raz pana upewniam, że możesz spać spokojnie. Wierny jest ze mnie pies podwórzowy.