Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/547

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tu nie jest biuro dla składania zeznań... Jeżeli chodzi o zbrodnię, udaj się pan do komisarza policyi swojego cyrkułu, który przedstawi to sadowi, albo najlepiej, udaj się wprost do naczelnika policyi.
— A gdzież go szukać?
— Jego gabinet znajduje się w prefekturze.
— Dobrze... idę tani.
Tu stary gałganiarz, zawróciwszy się, włożył kapelusz i pomrukując zcicha, wyszedł na dziedziniec.
Jeden z obecnych tam miejskich strażników wskazał mu, dokąd się miał udać.
Przestąpiwszy próg drzwi wskazanych, znalazł się w obszernym przedpokoju, gdzie kilku policyjnych agentów siedziało w milczeniu, kreśląc notatki, lub też czytając dzienniki.
Dwóch z tychże, jakich poznaliśmy na początku naszej powieści, w czasie zejścia policyi do Hotelu Indyjskiego, po porwaniu Edmunda Béraud, za wejściem Piotra zamienili z sobą słów parę.
— Czego pan chcesz? — zapytuł Caseneuve.
— Chcę się widzieć z naczelnikiem policyi.
— Jest bardzo zatrudnionym... Nie przyjmie pana... Zobacz się z jego sekretarzem.
— Nie! ja z nim samym chcę mówili.. — odparł gałganiarz. — Skoro się ma interes do pryncypała, nie rozmawia się z jego komisantem.
— Cóż pan masz tak ważnego do powiedzenia? — pytał Zapałka żartobliwie. — O cóż tu chodzi?
— O objaśnienia...
— W czem?
— Względem sprawy, która mnie nader zbliska dotyczy, do czarta! sprawy morderstwa... nic więcej.
— Jakże się pan nazywasz?
— Piotr Béraud.
Na te wyrazy obaj agenci natężyli uwagę.