Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/498

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wypróbowania strzałów nowego systemu. Całe popołudnie spędziliśmy w okolicy Vincennes, tak, iż twoją depeszę odebrałem zaledwie o piątej wieczorem.
— Ach! gdybyś wiedział, ile cierpiałam, oczekując na ciebie...
— Skoro otrzymałem telegram — mówił Vandame — przybiegam bez stracenia chwili. Zkąd jednak owo naglące wezwanie? Zkąd smutek ten na twej twarzy? Co się to dzieje... co zaszło takiego?
— Niebezpieczeństwo nam grozi, mój drogi!... Wielkie poważne niebezpieczeństwo!
— Niestety! — odrzekł porucznik z westchnieniem — nie od dziś ono istnieje. Ukazuje mi się ono codziennie od chwili, w której twój ojciec odmówił mej prośbie.
— Och! — ależ ty nie wiesz... ani domyślasz się tego, co zaszło: — mówiła żywo Aniela. — Przeciwko tamtej przeciwności walczyć można było, lub czekać, uzbroiwszy się w odwagę. Dziś, nie wystarcza już cierpliwość i rezygnacya. Niebezpieczeństwo jest groźnem, naglącem. Działać potrzeba, jeśli mnie kochasz... jeśli mnie nie chcesz utracić...
— Czyli cię kocham? — zawołał Vandame, — a!... możeszże o tem wątpić na chwilę?... Jesteś dla mnie wszystkiem na świecie! Dla pozyskania ciebie, gotów jestem stawić czoło najgroźniejszym przeciwnościom, gotów jestem położyć me życie w ofierze! Powiedz mi jednak, proszę, co się tu stało? Gdzie i przeciw komu walczyć potrzeba?
— Mój ojciec przyjął wspólnika do swych bankowych interesów.
— Rzecz bardzo naturalna. Nic w tem nie widzę dziwnego?
— Przeciwnie, rzecz to bardzo groźna dla nas, znających niezawisły i samowolny charakter mojego ojca. Wspólnik, posiadający prawo rady i kontroli nad wszystkiem, staje się dlań istotą, krępującą go nad wyraz. Jeżeli go przyjął, a raczej, jeżeli uległ tej konieczności, to z przyczyny, iż nie mógł