Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/480

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Twoja żona — rzekł — będzie może niezadowoloną, iż przyjdę na śniadanie, nie uprzedzi wszy jej o tem?
— Niezadowoloną... dlaczego? Czyż nie jesteśmy krewnymi.. przyjaciółmi? Zresztą, gdzie jest przygotowanem dla trojga, i czwarty pożywić się może.
Przyśpieszyli kroku, a minąwszy ogród Luksemburski, w kilka minut znaleźli się na ulicy de Fleurus.
Stół był nakrytym, Wiktoryna oczekiwała.
— Jak się masz, mała? — zawołał Loiseau, podchodząc ku żonie z uściskiem.
Wiktoryna uśmiechnęła się, nadstawiając policzek do pocałowania, nagle jednak cofnęła się, wołając:
— Ach! piłeś znów absynt!
— Parę kropli... Zapytaj Misticota... Nie chciałem.., słowo honoru, nie chciałem!... lecz niepodobna się było wymówić.
— Dlaczego niepodobna?
— Byłem z kuzynem Béraud... Gdzież on jest, u czarta? — dodał, oglądając się. — No... wejdź-że, Pawle... Czegóż wystajesz za drzwiami?
Na to wezwanie wszedł Paweł Béraud.

XVI.

Spostrzegłszy go, Wiktoryna mocno pobladła, poczem jej twarz zapłonęła rumieńcem, a ręce nerwowo drżały.
— Dzień dobry, kuzynko... — rzeł Paweł uprzejmie. — Nie pytam o zdrowie, bo widzę, żeś świeższą i piękniejsza, niż kiedy. Na życzliwe zaproszenie twojego męża, przychodzę wam towarzyszyć przy śniadaniu.
Młoda kobieta zapanowała nad sobą.
— Dobrze... — odpowiedziała; — zaraz położę nakrycie.
— Gdyby zaś zabrakło coś z pożywienia, niedaleko jest restauracya — dodał Loiseau.