Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/478

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cóż w tem dziwnego? — odparł Loiseau — pójdźmy na kieliszek.
— Nie... nie! — zawołał chłopiec; — przyrzekłem twej żonie, iż się nie opóźnimy... Idźmy do domu.
— Głupstwo! — zawołał Loiseau; — ktoby tam słuchał kaprysów kobiecych. Raz tylko zastosować się do nich, a potem żona za nos wodzić cię będzie. Znam ja to dobrze... i zawojować się nie pozwolę.
— Co szkodzi wypicie kieliszka absyntu? — zawołał, śmiejąc się, Béraud. — Gdybyśmy kobiet słuchali, żywiłyby one nas wodą i chlebem, same wydając setki na różne modne gałganki.
Podczas gdy Paweł to mówił, Misticot spoglądał nań z uwagą.
— Oto Judasz — pomyślał — ów wróg, przyjaciel, który go zgubi; — a potem rzekł głośno:
— Co do mnie, nic pić nie będę.
— Jak ci się podoba... — odparł Eugeniusz; — ja mam pragnienie.
Weszli do kawiarni.
Paweł Béraud, otworzywszy drzwi, przepuścił przed sobą Eugeniusza, a następnie, ująwszy chłopca za ramię, gwałtem go tam prawie wprowadził.
— Jeżeli się boisz — rzekł — alkoholów, wypijesz szklankę orszady.
— Biedna Wiktoryna... — pomyślał Misticot; — o czemuż lepiej wolną nie została.
— Podano absynt w kieliszkach.
— No... cóż pijesz, Misticot? — pytał Loiseau.
— Powiedziałem ci już, że nic nie piję.
— Hal ha! zbierasz pieniądze na oszczędność.
— Przeciwnie... nie pilę dlatego, aby uniknąć nawyknień, któreby mnie poprowadziły kiedyś do żebraniny i śmierci głodowej. To, co ty połkniesz — dodał chłopiec, wskazując na opalowy płyn w kieliszku, to najstraszniejsza trucizna... po-