Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/477

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zjemy więc razem śniadanie...
— Jakto?
— Loiseau, spotkawszy się zemną dziś rano, zaprosił mnie do siebie.
— Nie mówił panu, że na mnie oczekuje?
— Nie, śpieszyłem się bardzo... zamieniliśmy z sobą tylko kilka wyrazów.
— Powetujecie to więc sobie przy śniadaniu.
Béraud nic nie odpowiedział. Widocznie był niezadowolonym ze spotkania się z chłopcem.
Jednocześnie otwarto drzwi warsztatów i robotnicy poczęli wychodzić.
Loiseau ukazał się za innymi. Spostrzegłszy Pawła Béraud i Misticota, zbliżył się ku nim.
— Jak się masz, mały? — rzekł do podrostka; — byłeś u mnie w domu?
— Byłem.
— I przyszedłeś tu na mnie oczekiwać... to nader uprzejmie z twej strony. Paweł pójdzie też z nami na śniadanie. Musimy dziś sobie dokompletować wesele... Udamy się do Asnieres... Prosiłem mojego starszego o uwolnienie na całe popołudnie... Lecz ani słowa o tem przed Wiktoryną... rozumiesz ty... mały. Kobiety o takich rzeczach wiedzieć nie powinny. Pójdziemy sobie we trzech, jak dzielne chłopaki. No... jakże ci się to zdaje, kuzynie Pawle?
— Ha! w takim razie odłożę do jutra załatwienie niektórych inteteresów... — rzekł Béraud.
— A ty, komarze?
— Ja pójść z wami nie mogę... — odparł Misticot. — Mam wyznaczoną na wieczór robotę i wykończyć ją muszę.
— Ha! to pójdziemy we dwóch, ja z Pawłem. A teraz w drogę, do domu!
— Zgoda! — rzekł Béraud — lecz przedtem dla zaostrzenia apetytu, wstąpimy na kieliszek „zielonej.“
— Jakto?... — zawołał Misticot — absynt od rana?...