Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/469

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zaledwie wyjechał za róg ulicy, ów mniemany włóczęga nagle się wyprostował i spojrzał za odjeżdżającym, szepcąc półgłosem:
— Co on, u dyabła, tu robi z tą zakonnicą w domu, gdzie mieszka Misticot? Ja muszę to zbadać... w tem się coś ukrywa.
I wszedłszy w bramę domu, z którego przed chwilą wyszła siostra Marya, zagłębił się w korytarzu, zatrzymując przy okienku odźwiernej.
Zastukał w nie zlekka.
— Co pan chcesz? — zapytała szorstko stara kobieta.
— Pan Misticot jest w domu?
— A cóż u czarta! cały świat dzisiaj pyta się o tego błazna! — zawołała z gniewem. — Nie ma go! przed chwilą tożsamo powiedziałam zakonnicy. Przyjdź pan wieczorem.
Dowiedziawszy się, o czem chciał wiedzieć, wyszedł ów człowiek na ulicę, udając się w kierunku fiakra, jaki powiózł siostrę Maryę.
— A więc dla widzenia się z Misticotem przybyła tu owa bigotka... — mówił, idąc w swą drogę. — Kto ona jest, ta zakonnica?
Przyszedłszy do budowli nowego kościoła, spostrzegł fiakr Loriota, stojący przed kaplicą.
— Otóż... — mruknął — przyjechała tu, ażeby zobaczyć się z owym sprzedawcą medalików na jego stanowisku. Czeka na niego widocznie... Nie chcę się im pokazywać... Na teraz wiem to, o czem się chciałem dowiedzieć.
I zawrócił się, by odejść, gdy nagle spostrzegł siostrę Maryę wychodzącą z kościoła przed kaplicę, do budynku, w którym mieściły się biura architektów.
Spojrzała wokoło siebie na prawo i lewo, jak gdyby kogoś szukając.
— Na kogo, siostro, oczekujesz? — zapytał Loriot.
— Szukam małego chłopca, jakiego nie zastałam w mieszkaniu, a który zwykle sprzedaje tu medaliki przed kościołem.