Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/468

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie wiem. Wraca rozmaicie... czasem dwa, trzy razy na dzień i znów wychodzi. Cóż chcesz, siostro, od niego?
— Chcę się z nim widzieć... Mam osobisty interes.
— A! zapewne chcesz go wziąć na śpiewaka do kościelnego chóru? Przydałby się na to, bo ma głos dobry. Jeżeli chcesz się z nim widzieć, pójdź do nowego kościoła. Sprzedaje on tam różańce i medaliki. Znajdziesz go przededrzwiami kaplicy.
— Dziękuję pani... — wyrzekła siostra Marya, wsuwając dwa franki w rękę kobiety, złagodniałej nagle pomienionym datkiem.
— Nie ma za co... — odpowiedziała. — Ja to raczej, moja dobra siostro, dziękować ci powinnam. A może jest coś do powiedzenia Misticotowi?...
— Nie, ja muszę sama z nim się zobaczyć.
— Do widzenia zatem, dobra, szanowna siostro.
Zakonnica wsiadła do fiakra.
— Zawieź mnie do kaplicy Sacré-Coeur... mój przyjacielu... — rzekła do Loriota, śledzącego wzrokiem z wysokości swego siedzenia jakąś osobistość, której zachowanie się wydało mu się podejrzanem.
Od kilku minut ów człowiek przechadzał się wzdłuż i wszerz przed tymże domem, po drugiej stronie ulicy.
Nędznie był ubranym. Długie, siwiejące włosy spadały mu na kołnierz starego, łatanego paltota, którego barwę trudno było odgadnąć. Zniszczone spodnie pokrywały buty dziurawe. Filcowy, niegdyś szary kapelusz, dopełniał całości, zgodnie odpowiadającej całej postaci owego włóczęgi.
— Nikczemnik... łotr jakiś... — pomyślał Loriot. — A jednak zdaje mi się, jakobym to zwierzę kiedyś gdzieś widział.
Powyższe uwagi woźnicy przerwał rozkaz siostry Maryi zabierania się do odjazdu i Loriot, rzuciwszy okiem po raz ostatni na owo indywiduum, ujął za cugle, wprawiając w ruch swego konia.