Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/407

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

samą siebie. Dłużej do zguby dopomagać ci nie będę... Nic nie dostaniesz!
— Ostatnie to, matko, twe słowo?
— Ostatnie! Za mego życia nic nie otrzymasz!
— Ha! to będę czekał... — zawołał nędznik bezczelnie.
— Na moją śmierć... nieprawdaż?
— Skoro mnie zmuszasz ku temu...
Te słowa nikczemne, wyrzeczone przez syna tyle przez nią kochanego, śmiertelnym ciosem uderzyły w nieszczęśliwą kobietę.
— Zbrodniarzu! — zawołała gasnącym głosem — ty mnie zabijasz... zabijasz!
I biedna matka zdawała się w rzeczy samej być bliską śmierci.
Owładniona gwałtownym nerwowym atakiem, wyprężyła się cała, poczem, wydawszy głębokie westchnienie, omdlała.
Jerzy wybiegł szybko z pokoju, trzasnąwszy drzwiami.
— Józefino! — zawołał na nadchodzącą pokojówkę — mama zasłabła, śpiesz do niej.
Dziewczyna wbiegła do sypialni, podczas gdy de Nervey, wróciwszy do siebie, wdziewał okrycie, kapelusz i rękawiczki.
Był we wściekłym humorze, a kaszlał zapamiętale.
— Ha! — wyszepnął po uspokojeniu się kaszlu — żyć mi nie pozwala... nie chce o niczem słyszeć... Dość tego... Tak być dłużej nie może! Rozbiję ten pałac w kawałki, a nie ustąpię!
I rozpłomieniony gniewem, pojechał na ulicę Monceau, do swojej kochanki.
Pokojówka wyszła naprzeciw niemu z oznajmieniem:
— Pani nie ma w domu... wyjechała.
— Jakto... tak rano?
— Tak, panie... kazała mi jednak prosić pana, być raczył przybyć w popołudniowych godzinach, pragnie widzieć się z panem w ważnym interesie.
— Dobrze... przybędę.
I wicehrabia udał się do klubu na śniadanie.