Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/406

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dość! — zawołała przytłumionym głosem. — Nie masz serca... Zapominasz o przynależnem dla mnie poszanowaniu!
— Ponieważ proszę o pieniądze? ha! to mi się podoba! Otóż, skoro mnie doprowadzasz, mamo, ku temu, powiem ci, że te pieniądze, których mi dać nie chcesz, są tak dobrze twoją, jak moją własnością zarówno, jestem albowiem jedynym twym synem i jedynym spadkobiercą całego twego majątku.
Hrabina, posłyszawszy to, upadła na szesląg bezwładnie, łzy po jej twarzy strugą spłynęły.
— Jedynym synem... — szepnęła — ach! tak... niestety! Jedynym spadkobiercą... to prawda... Na rozporządzenie jednak majątkiem musisz czekać mej śmierci. Dopóki żyję... — mówiła z wysileniem — ja jestem wyłączną panią wszystkiego! Nie lękaj się... — dodała ze łkaniem — nie będziesz długo na mój zgon wyczekiwał, umiesz mistrzowsko skracać mi życie!
I dusząc się płaczem, przyłożyła obie ręce do serca, które gwałtownie uderzając, rozsadzało jej piersi prawie.
Każdy syn inny, mniej występny, mniej zwyrodniały, mniej skalany życiem, byłby padł na kolana u stóp tej matki zrozpaczonej, błagając ją o przebaczenie.
Kochanek Melanii Gauthier postąpił inaczej. Zerwawszy się z krzesła, zaczął gorączkowo przebiegać pokój, wołając:
— Na co się przydadzą te wszystkie komedye?... Do czego one doprowadzą? Wytwarzasz, matko, z niczego jakieś dramatyczne sytuacye, jakieś wielkie rzeczy! O cóż tu chodzi? O rzecz najprostszą w świecie. Potrzebuję pieniędzy... Ty je masz... Daj więc... a wszystko się ukończy...
— Milcz! — zawołała pani de Neiwey. — Pójdź precz!
— Tak jednego, jak i drugiego nie uczynię... — rzekł Jerzy, stając naprzeciw matki zuchwale. — Potrzebuję pieniędzy! Pozbędziesz się mnie prędko, dając mi takowe.
— Nic nie dostaniesz... nic! — odpowiedziała. — Sumienie mi wyrzuca, żem nazbyt długo zadawalniała twe wymagania... Jeżeli jesteś tem, czem zostałeś, moja w tem wina. Oskarżam