Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/401

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Myslałem, iż z rozpoczynającą się wiosną zmieni się jej humor, będzie nieco weselszą...
— Ach! jak pan mówić możesz coś podobnego, panie Jerzy... weselszą, przy takiem cierpienia...
— To prawda... Wiem, że mocno cierpi... Są dnie jednakże, ty o tem wiesz, Józefino, w których znajduje się ona w lepszem usposobieniu... Pytam więc, jak dziś jest?
— Nie zdaje mi się, ażeby była lepiej usposobioną. Jest smutną, jak zwykle, a może więcej nawet, niż kiedykolwiek... Dostrzegłam, iż płakała skrycie.
Jerzy przesunął ręką po czole w zamyśleniu.
Jego matka była smutniejszą niż kiedy, chwila więc nie była przyjazną do wystąpienia z pieniężnem żądaniem. A jednak potrzeba go nagliła. Co począć?
— Józefino! — rzekł po chwili do służącej — zapytaj mamę, czy zechce przyjąć mnie teraz, lub czyli mam prząść później.
Pokojówka odeszła, pozostawiając Jerzego w zadumie, rozmyślającego, od czego przyjdzie mu zacząć z matką tyle drażliwą rozmowę.
— Pan wicehrabia wejść może — rzekła, ukazując się dziewczyna; — pani prosi i czeka.
Jerzy, minąwszy przedpokój i mały salon, wszedł do sypialni swej matki.
— Dzień dobry, mamo... — rzekł, podchodząc ku niej.
Jeden rzut oka wystarczył pani de Nervey, aby spostrzegła zmianę, zaszłą w stanie zdrowia jej syna. Zbliżyła się ku niemu, chcąc go uścisnąć, a gdy ujął jej rękę, uczuła, iż dłoń jego płonęła.
— Co ci jest, moje dziecię? — zapytała z trwogą.
— Mnie?... ależ nic, mamo... Cóżby mi być mogło?
— Widzę cię bledszym niż zwykle... ręce twe płoną... masz gorączkę.
— Ależ co znowu?... jaką gorączkę?... Jestem nieco znużony... ot wszystko! Późno udałem się na spoczynek.