Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/400

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

To mówiąc, rozbierał się, kładąc do łóżka.
— Melania powiada że wynajdzie sposób na otrzymanie pieniędzy... Mówiła, że zna jakiegoś kapitalistę... Wszystko to blaga... jestem bez grosza... a mama ma kupy biletów bankowych u tego Verriéra... Nie jestem już pacholęciem... Matka ma mnie tylko jednego... Tak... ona musi przychylić się do mego żądania, inaczej zrobię jej skandal!....
I usnął z tem pięknem postanowieniem, snem twardym, ołowianym.
Nazajutrz obudził się około dziesiątej zrana, z głową ciężką, rozpaloną pomieszanemi myślami.
Ubierając się, spojrzał w zwierciadło i dostrzega, iż cerę ma zżółkniałą, policzki zapadłe, z gorączkowemi plamami ko°2zy podsiniałe i usta białawe.
Pomimo całej miłości własnej, odwrócił wzrok od zwierciadła.
— To owo szatańskie wesele tak mnie znużyło!... — zawołał. — Nogi i ręce mam jak połamane. Wyglądam jak papierowa figurka... Zła sprawa przedstawić się tak mamie, żądając od niej pieniędzy. Będzie mi znowu mówiła o mem delikatnem zdrowiu, o oszczędzaniu sił swoich... mnie... który mógłbym, jednem dotknięciem palca przewrócić wołu! Tła! bądźcobądź... pójdę... zryzykować trzeba!
Tu przerwał, pochwycony straszliwym kaszlem, jaki go trzymał przez kilka minut, poczem, do kończy wszy ubrania, ze. szedł na pierwsze piętro.
Na schodach spotkał pokojówkę, wychodzącą od pani de Nervey.
— Czy mama już wstała, Józefino?
— Tak, panie... od godziny.
— Można się z nią widzieć?
— Sądzę, że można... Właśnie zaniosłam ziółka pani hrabinie.
— Jakże się ma dzisiaj...
— Wciąż jednakowo... cierpiąca...