uprzejmość. Przybędziemy napewno o siódmej... Śpiesz, nie zwlekając, do tego człowieka.
I odeszła rozpromieniona, podczas gdy włoch zagadnął Arnolda:
— Pan chcesz pożyczyć pięćdziesiąt tysięcy franków temu umierającemu, obarczonemu długami, który prawdopodobnie nic nie odziedziczy po swojej matce?
— Pożyczyłbym mu trzy razy tyle, gdyby tego zażądał.
— Ha! masz pan w tem widać cel jakiś... i to cel ważny, dla osiągnięcia którego wszelka strata nie będzie dotkliwą dla dla ciebie.
— Być może... — odrzekł Desvignesz uśmiechem. — Przygotuj pan rewers na osiemdziesią tysięcy franków, płatnych w dniu, w którym wicehrabia de Neryey otrzyma spadek po matce.
— Nazwisko wypożyczającego?
— Wiliam Scott.
Agostini zapisał sobie to nazwisko.
— Nie chcę osobiście ukazywać się w tej sprawie, pan będziesz moim reprezentantem — rzekł Arnold. — Pieniądze doręczę ci za godzinę, na które wydasz mi jednocześnie od siebie rewers.
— Będzie przygotowanym.
— A teraz jeszcze jedno małe objaśnienie. Nie znasz pan w Paryżu jakiego człowieka, prowadzącego handel perłami i dyamentami, człowieka pewnego, bogatego, mogącego zapłacić gotówką znaczne sumy pieniędzy?
— Znam pewnego izraelitę, milionera, uczciwego, a głębokiego znawcę pomienionych przedmiotów. Poszukuje on rzeczy pięknych... rzadkich klejnotów. Nazywa się Samuel Rénard, mieszka przy ulicy Bellechasse nr. 27.
— Otóż to właśnie takiego mi trzeba. Sądzisz pan, że zastałbym go dziś w domu?
— Jest to już człowiek wiekowy, mało wychodzi. Spróbuj pan pójść do niego.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/380
Wygląd
Ta strona została skorygowana.