Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Korzystając z chwili, gdy Béraud oddalił się nieco, zapytała zcicha:
— Odmówił twym przedstawieniom, kuzynko... nieprawdaż?
Aniela odpowiedziała westchnieniem.
Nieszczęśliwa kobieta opuściła głowę i dwie łzy spłynęły na jej policzki.
Podczas, gdy się to działo, Melania Gauthier z Fryderykiem Bertin oddalili się od zebranych, idąc w stronę sosnowego lasku, przy brzegu którego usiedli na stojącej tamże ławeczce.
— Do pioruna! — zawołał Fryderyk — możesz się pochwalić, kuzynko, jesteś prześliczną dziewczyną!
— Szczerze to mówisz? — pytała Melania z zalotnym uśmiechem.
— Przysięgam! nie zdarzyło mi się spotkać piękniejszej! A wiele ładnych dziewcząt widziałem w mem życiu. Gdy rzucisz spojrzenie, kuzynko z pod czarnych swych źrenic, krew w żyłach płonie!
— Doprawdy?... tyle więc mój wzrok jest niebezpiecznym? — pytała Melania, obrzucając go spojrzeniem.
— Strzeż się... bo spłonę! — wołał, śmiejąc się głośno; — trzeba będzie przywołać pompierów.
To mówiąc, pochwycił ręce dziewczyny, okrywając je pocałunkami.
— Ależ w ten sposób ognia nie ugasisz... — odrzekła ze śmiechem Melania. — Daj pokój, Fryderyku — dodała — mówmy poważnie.
— Poważnie... ha! łatwo to mówić... — zawołał z głębokiem westchnieniem. — Twój kuzyn... ten wicehrabia de Nervey... zdusiłbym go w mem ręku!
— Zostaw go w spokoju... — odrzekła smutnie Melania. — Nie po różach stąpamy w tem życiu...
— Rozumiem to, rozumiem... — zawołał młody próżniak —