Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXVII.

— Ukochany mój... — szepnęło dziewczę porucznikowi — wierzaj mi, iż jeżeli nalegałam na ojca, aby tu przybył, to jedynie tylko dla widzenia się z tobą. Bądź przekonanym, iż mimo wszelkich przeszkód, jakieby nastąpiły, ja niezmienną dla ciebie pozostanę!
— Ach! gdybyś wiedziała, ile cierpię!... — rzekł zcicha Vandame — straciłem wszelką nadzieję...
— To właśnie, czego czynić nie powinieneś! Mnie również przygnębia ciężko opór ze strony ojca, zachowuję jednak nadzieję, a ona zbroi mnie siłą, energią... Tak! nie utracę jej nigdy...
— Mówiłaś co ze swym ojcem w tym względzie? Próbowałaś go zmiękczyć, nakłonić?
— Nie.
— A dlaczego?
— Ponieważ tym pośpiechem wszystko zniweczyćbym mogła. Poco go drażnić i pogorszać położenie daremnie? Zresztą nie mnie to pierwszej walkę rozpocząć wypadnie.
— A komuż?
— Siostra Marya wystąpi w tym razie, nasz anioł opiekuńczy. Ona bronić będzie naszej sprawy sto razy lepiej, goręcej, niż gdybym ja to uczynić zdołała. Posiada ona, czyli raczej posiadała, wielki wpływ na mojego ojca. Mówię posiadała, ponieważ od pewnego czasu wszystko się zmieniło. Tak ona, jak i ja zarówno, nie poznajemy mojego ojca; stracił humor, stał się zgryźliwym zgorzkniałym. Zapytujemy siebie nawzajem obie, jakie powody mogły sprowadzić w nim tak nagłą zmianę... Zapewne i tyś to zauważył?
— Tak, w rzeczy samej... dostrzegam, iż wuj sposępniał, stał się drażliwym, zdenerwowanym.