Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/332

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakżem szczęśliwy, widząc cię, ukochana! Przez te dni, zdała od ciebie, nie żyłem prawie. Ach! gdybyś wiedziała, z jakiem upragnieniem wyczekiwałem tej chwili! Drżałem na samą mysi, ażeby wuj nie zmienił czasem postanowienia i nie odwołał przybycia wraz z tobą!
— Słusznie obawiałeś się, kuzynie... — odpowiedziało dziewczę; — ojciec nie chciał przyjechać w rzeczy samej... Ja jednak tak wiele sobie zakładałam na naszem spotkaniu, tak silnie o to na niego nalegałam, iż wreszcie uledz musiał mym prośbom.
— Ach! jakżeś dobrą... ileż cię kocham!
— Bądź ostrożnym... — przerwało dziewczę z obawą; — posłyszeć nas mogą.
Na tem zakończyła się rozmowa dwojga zakochanych.
Jerzy de Nervey, opuściwszy bankiera, zbliżył się do Melanii Gauthier i położył rękę na jej ramieniu, chcąc zcicha mówić coś do niej.
— Co znaczą te nieprzyzwoite maniery? — zawołała dziewczyna; — odejdź! Chcesz-że mnie skompromitować wobec swej całej rodziny?
— No... no! nie gniewaj się, moja ty świegotliwa przepiórko... — odparł wicehrabia.
— Odejdź! — mówiłam... — powtórzyła niecierpliwie. — Należy zachować pozory... Przez dzień cały jesteśmy dla siebie tylko kuzynami... Wieczorem odwieziesz mnie, jeśli zechcesz.
— Cóż począć z tobą? nakazujesz... słuchać należy... — odrzekł żartobliwie i zakaszlawszy się, odszedł do Eugeniusza Loiseau, prosząc go o przedstawienie siebie narzeczonej.
Przez ten czas Fryderyk Bertin, pochyliwszy się ku Melanii, szepnął jej cicho:
— Szczęśliwy kochanek!
— Idyota! — odpowiedziała z pogardą, wyruszając ramionami. — Co jednak począć... znosić go trzeba!