Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, właśnie... Cóż ci odpowiedziano w hotelu?
— Zarządzająca powiedziała mi, że ten pan jeszcze nie przyjechał, lecz że z pewnością nazajutrz przybędzie, ponieważ odebrała od niego depeszę względem przygotowania apartamentu. Z tą odpowiedzią odszedłem, ponieważ miałem polecenie nie oddawać listu, jak tylko do rąk adresanta.
— A! wydano ci ten rozkaz?
— Tak, panie sędzio.

XVII.

— Powiedz mi teraz kto ci oddał ów list? — pytał dalej urzędnik.
— Jakiś anglik — rzekł Bastjen.
— Anglik? — powtórzył ze zdumieniem naczelnik policyi.
— Anglik... najczystszej krwi... przysięgam!.. Och! bełkotał tak swoim akcentem, iż trzeba było całej przytomności umysłu, ażeby go zrozumieć.
— Czyś nigdy przedtem nie widział tego anglika?
— Nigdy! Stałem jak zwykle na swem stanowisku, on jadąc fiakrem skinął na mnie. Podszedłem, oddał mi list, objaśniając swą bełkotliwą wymową co miałem uczynić.
— Oczekiwał więc na odpowiedź?
— Tak... W kawiarni, po drugiej stronie bulwaru... tam mu zwróciłem ów list.
— Mógłbyś mi podać mniej więcej rysopis tego człowieka?
— Rysopis angliszmena?... Rzecz trudna to, panie sędzio. Wszyscy są oni w ogóle bardzo chudemi, wysokiego wzrostu, lub całkiem okrągłemi; a są zupełnie do siebie podobni. Ten miał około lat czterdziestu, średniej wysokości... Włosy i faworyty czerwone, jak marchew. Oto wszystko com zauważył.
— Od owej chwili nie spotkałeś go więcej?