Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakto?
— Niepotrzeba zresztą i czytać artykułu, aby odgadnąć, iż panowie przybywacie tu do nas w celu wyprowadzenia śledztwa o złoczyńcy, który onegdaj zamieszkał w naszym hotelu.
Naczelnik policyi wraz z sędzią zamienili spojrzenia, w jakich malowało się głębokie osłupienie.
— Pan jesteś właścicielem hotelu? — zapytał sędzia.
— Tak, panie.
— I rzeczywiście przyaresztowanie miało onegaj miejsce w tym domu?
— Najniezawodniej.
— W pańskiej obecności?
— Nie, panie. Dnia tego byłem w drodze... Jeździłem do Amiens... Zarządzająca jednak... ot, ta osoba, którą tu panowie widzicie, skorom powrócił, opowiedziała mi o wszystkiem, co zaszło.
Sędzia śledczy zwrócił się ku młodej kobiecie.
— Pani byłaś obecną — zapytał, gdy dopełniano aresztowania jednego z przybyłych?
— Tak, panie... Edmunda Béraud.
— Któż to był ów Béraud?
— Cudzoziemiec... podróżny... Przyjechał o godzinie drugiej po południu.
— Lecz zkąd przyjechał?
— Nie wiemy.
— Jakto...pani nie wiesz? — zawołał groźnie naczelnik. — Wszakże przepisy policyjne wyraźnie zastrzegają zapisywanie w meldunkową księgę nazwisk osobistych, rodzaju zatrudnienia i miejscowości, z jakiej przybywa każdy z przyjezdnych.
— Wiem o tem, panie... — odpowiedziała kobieta. — Chcąc się stosować do reguł, żądałam od tego podróżnego legitymacyjnych papierów; odmówił złożenia mi takowych.
— Odmówił?
— Tak, panie... w sposób nader brutalny...
— Zkąd więc pani znałaś jego nazwisko?