Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wszelkie objaśnienia w tym względzie wydać się mogły nieprawdopodobnemi, a zarazem nader niebezpiecznemi.
Misticot spojrzał na człowieka, wjeżdżającego powozem.
Jego fizyonomia zwróciła chłopca uwagę.
— To dziwna! — pomyślał — ja zkądciś znam tego woźnicę... Gdzie ja go widziałem?
I począł szukać w pamięci.
Po zaproszeniu Loriota, Will Scott zauważył, iż wachać się nie można było ani na chwilę. Należało jedynie odegrać ściśle swą rolę, starając się rozproszyć podejrzenia chłopca, gdyby je powziąć usiłował, aby takowe nie zmieniły się w pewność. Ku temu trzeba było przedewszystkiem głos zmienić.
Irlandczyk zaciął konia i wjechał w podwórze.
— Otóż jestem! — rzekł, zeskakując z siedzenia.
Misticot przypatrywał mu się z uwagą, a Will Scott, śmiało spojrzawszy na chłopca, zawołał zuchwale:
— Czegóż mi się tak przyglądasz? znalazłżeś coś dziwnego w mej fizyonomii?
— To nic... nic, panie... — odparł zmięszany podrostek. — Szczególne tylko podobieństwo...
— Podobieństwo? — powtórzył irlandczyk.
— Tak... zdawało mi się, że pan jesteś Will Scottem...
— Któż to jest ten Will Scott?
— Pewien artysta z cyrku Fernando.
Wiliam wybuchnął śmiechem.
— Mylisz się, mój mały... Nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz.
— Przepraszam więc — szepnął Misticot.
— Za co, u czarta? Nie ma w tem nic złego. W każdym razie to zaszczyt być podobnym do artysty.
— Rzecz dziwna... — myślał Misticot; — te same prawie rysy twarzy... Lecz Will Scott nie miałby powodu udawać, że mnie nie zna. Widocznie się pomyliłem.
— Czy mam wprowadzić konia do stajni, panie Loriot? — pytał przybyły.