Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie było to szlachetnie z ich strony, przyznajemy, co począć jednak? Człowiek nie jest istotą doskonałą.

XI.

— Jak się macie! — zawołał Loiseau, wchodząc do sali restauracyjnej wraz z Wiktoryną.
W sali znajdował się natenczas służący, stojący przy stoliku, przy którym siedział Desvignes, a obok w gabinecie gospodarz pisał rachunki.
Służący podszedł na spotkanie przybyłych.
— Rozkażą państwo podać sobie obiad? — zapytał.
— Tak mój kochany... — odparł Loiseau. — Mały obiadek, lecz smakowicie dobrany, który by dał nam wyobrażenie o waszej kuchni, w jakiej na przyszłą sobotę chcemy zamówić ucztę wspaniałą.
— Bardzo dobrze, panie... Zapewne ucztę rodzinną?
— Nie, ucztę weselną... mój miły.
— A... z tem udać się trzeba do gospodarza...
— Hej! panie właścicielu! Gospodarz posłyszawszy rozmowę wyszedł z gabinetu.
— Chodzi tu o mały składkowy piknik? — zapytał.
— Ale gdzież znowu... — zawołała Wiktoryną. — Piękna rzecz byłaby, zaprosiwszy przyjaciół i krewnych, płacić im kazać.
— Ja tylko zapytywałem... — odrzekł restaurator. — Życzycie państwo pomówić o warunkach przed obiadem, lub po obiedzie?
— Przed obiadem — odrzekł Loiseau.
— Raczcie więc usiąść przy którym z tych stołów, a natychmiast się porozumiemy.
Oboje przybyli zasiedli przy stoliku, stojącym w pobliżu tego, przy którym pił kawę ów anglik mniemany.
Podczas owej niegdyś podróży na wierzchu omnibusu