Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

do Anieli, o epoce, przed którą nie wydam jej zamąż?... W tych moich projektach nic nie odmienię. Gdy moja córka dojdzie do pełnoletności, natenczas o tem pomyślę. Przez ten czas te wasze tkliwe uczucia, jakie chowacie wzajemnie, ochłodną, mam nadzieję, zmieniwszy się w stałą i dobrą przyjaźń kuzynki dla kuzyna i naodwrót.
— Nie... nigdy! — zawołał Vandame. — One takiemi jak są, wiecznie pozostaną!
— Tem gorzej... bo nie doprowadzą was one do żadnego celu.
— Wuju!... zostaw mi chociaż nadzieję!...
— Nie mogę! Nikt nie ma prawa liczyć na swoje jutro.
— Zabraniasz mi więc kochać Anielę?
— Co się dzieje w głębi twej duszy, to mnie nie obchodzi. Liczę jednakże na twój honor, jako mężczyzny i żołnierza; liczę, iż nie zechcesz podtrzymywać w mej córce płonnych, chimerycznych nadziei.
— Sądzisz więc, iż nie potrafiłbym jej uszczęśliwić?... Ha! nie masz, jak widzę, dla mnie życzliwości!... Nie zdołałem nawet zyskać twego poważania...
— Owszem... kocham cię i poważam. Mówię ci jednak, iż za lat dwa zaledwie pomyślę o przyszłości Anieli. Przed upływem tego czasu nic w świecie skłonić mnie nie zdoła do zmiany mego postanowienia. Uważaj to z mej strony jako ostatnie słowo i nie mówmy już o tem więcej.
— Tym sposobem zamykasz przedemną drzwi swego domu.
— Niech Bóg uchowa! mój dom jest i będzie zawsze dla ciebie otwartym, lecz pod warunkiem, że myśleć nie będziesz więcej, a razem widocznie okażesz, żeś wyrzekł się projektów, jakich ja nie aprobuję wcale.
Vandame podniósł się blady i drżący, chwiejąc się jak człowiek, w którego cios nagły uderzył, wydzierając mu najdroższe jego nadzieje.
— Dobrze... — wyszepnął; — będę ci posłusznym.