Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A moje obowiązki, drogie dziecię? — odparte z uśmiechem zakonnica.
— Wszakże je wypełniasz, odwiedzając wraz zemną ubogich i chorych, dostarczając jednym robotę, drugich wspomagając pieniędzmi, innym niosąc słowo pociechy?...
Verrière przerwał swej córce zapytaniem:
— Jak prędko podadzą śniadanie?
— Za chwilę, mój ojcze... nie jest ono jeszcze gotowem.
— Śpieszę się bardzo... Mam dziś wiele zajęcia...
Aniela spojrzała znacząco na Vandama.
— W takim razie — rzekł tenże nieśmiało — zły dzień obrałem na rozmowę z tobą, mój wuju.
— No... w każdym razie znajdę chwil parę dla ciebie... Rozmowa nasza zapewne długą nie będzie.
Jednocześnie wszedł kamerdyner, wygłaszając uroczyście:
— Śniadanie na stole.
Cztery wspomniane osoby udały się do jadalni.
Tak w całem zachowaniu się bankiera, jako i jego wyrazie twarzy, nie było śladu troski, jaką go wiadomości o ciężkich stratach dotknęły dziś rano.
Zaznaczyliśmy już powyżej, iż niedbałość i lekkomyślność były główną podstawą jego charakteru. Dopóki sądził, iż znajdzie sposób na odbicie ciosu, a zawsze w to wierzył, nie troskał się o przyszłość.
Od chwili rozpoczęcia przezeń spraw finansowych, szczęście mu sprzyjało; nie przypuszczał, ażeby ono kiedy bezpowrotnie opuścić go mogło. Wierzył w szczęśliwą swą gwiazdę. Chwilowe zmiany fortuny zdawały mu się być jej przelotnemi kaprysami, które gracz wprawny przyjmuje z uśmiechem.
Śniadanie odbyło się wśród nader ożywionej rozmowy, mimo widocznego niepokoju i zakłopotania Vandama, jakich nie zdołały rozproszyć zachęcające ku odwadze spojrzenia Anieli.