Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Rzecz pewna... Dlaczegóż miałbym zaprzeczać?
— Z Obock udałeś się pan do Port-Saïd, gdzie przebywałeś przez pięć dni... I wreszcie z Port-Saïd przyjechałeś dziś rano do Paryża.
— Aha! — zawołał były kupiec dyamentów z niejaką obawą — byłem więc przedmiotem jakiegoś specyalnego nadzoru.
— Rzecz pewna.
— Zatem policya mną się zajmowała?
— Tak.
— Dlaczego? z jakiej przyczyny?
— Ponieważ potrzebowała wiedzieć o wszelkich pańskich czynnościach.
Béraud poskoczył gwałtownie.
— Potrzebowała wiedzieć? — powtórzył przerywanym z gniewu głosem, tłumiąc huczące wzburzenie. — W czemże więc wykroczyłem? mów pan natychmiast.
— Nie znam szczegółów.
— Po co więc tutaj przyszedłeś?
— Aby wykonać wyrok, wydany przeciw panu...
— Wyrok?!
— Jestem komisarzem do spraw sądowych — mówił przybyły, dolewając z portfelu papier stemplowany, pismem pokryty. — Spełniam rozkazy, zarządzone przez prokuratora rzeczypospolitej departamentu Sekwany; a ponieważ pan nie zaprzeczasz, że się nazywasz Edmundom Béraud i przybywasz z Kalkuty...
— Po raz setny powtarzam, iż temu nie przeczę! — zawołał w uniesieniu kupiec dyamentów; — nie mam powodów do zaprzeczania temu, co jednak mnie nie objaśnia, z jakiej przyczyny wydano panu owe rozkazy i wyrok?...
— Wyrok stawienia pana przed sądem... Rozkaz natychmiastowego przyaresztowania pana...
Béraud zbladł i cofnął się nagle.
— Pan przychodzisz mnie aresztować... mnie? — wyjąknął