Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ludwiku! — zawołała młoda kobieta, biorąc klucz ze stołu i podając go jednemu z usługujących — zaprowadź pana pod numer 13.
Oblicze Edmunda Béraud sposępniało nagle, podczas, gdy usta szeptały:
— Numer 13... fatalny numer.
— Miałżebyś pan być przesądnym? — pytała z uśmiechem kobieta.
— Przesądnym nie jestem... — rzekł Béraud. — Istnieją jednak pewne niewytłumaczone rzeczy, którym się ulega bezwiednie, mimo, iż wiemy, że to jest niedorzecznością. Nie mogłażbyś pani dać mi innego apartamentu?
— Nieszczęściem... nie! Jest to jedyny numer, jaki obecnie pozostaje wolnym.
— Zaprowadź mnie więc... — rzekł podróżny do chłopca, trzymającego klucz w ręku. — Następnie przyniesiesz moje bagaże.
— Dobrze, panie...
Kupiec dyamentów wszedł na schody, nakryte purpurowym kobiercem, i przestąpił próg pokoju pod 13-ym numerem.
Apartament ten, położony na drugiem piętrze, składał się z przedpokoju, sypialni i gabinetu.
Pokój dostatnio i dość wytwornie umeblowany, był obszernym i jasnym; oświetlały go dwa okna, oba wychodzące na ulicę Joubert.
Stół okrągły, z marmurowym blatem, stał w pośrodku. Béraud położył swą małą walizkę na tym stole, a zdjąwszy zwierzchnie podróżne ubranie, wszedł do gabinetu, gdzie zwyczajem angielskim, w miednicy, napełnionej wodą, zanurzył głowę, poczem obmył się i wdział zdjęte ubranie.
Przez ten czas posługujący poznosili bagaże.
Były kupiec dyamentów zadzwonił.
— Co pan rozkaże? — zapytał chłopiec, wbiegając.
— Przynieś mi, proszę, i połóż na stole kałamarz, pióro,