Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Spostrzegłszy mniemanego anglika, podszedł doń, mówiąc:
— Oto list... ów pan, któremu miałem go oddać jeszcze nie przybył.
— Pytałeś się, kiedy przyjedzie?
— Yes, milordzie. Kasyerka hotelowa mówiła mi, iż odebrała od wspomnionego podróżnego z Marsylii telegram, z poleceniem przygotowania dlań apartamentu.
— A kiedyż on ma przybyć?
— Jutro.
— Nie wiesz, o której godzinie?
— Nie wiem, milordzie. Zdaje się, iż godzina nie była oznaczoną w depeszy.
— Aoh! yes... mniejsza o to...
Arnold po odebraniu listu schował go do kieszeni, zapłacił posłańca i siadł przy stole, pijąc nalaną szklankę wina.
— Zatem przyjedzie jutro... o niewiadomej godzinie... — powtarzał zcicha. — A może wyjedzie dziś z Marsylii pociągiem kuryerskim, wychodzącym o drugiej? W takim razie przybyłby do Paryża jutro w południe, a w Indyjskim hotelu stanął nieprędzej, jak o w pół do drugiej, ponieważ jego bagaże będą musiały uledz kwarantannowej rewizyi...
„Zapożno mu będzie udać się do banku. Zresztą, gdyby nawet przyjechał o dziesiątej rano, zamiast w południe, nie starczy mu czasu do odebrania swoich milionów; nie będzie chciał zaraz po przybyciu tem się zajmować.
Wszystko mi jednak przewidzieć potrzeba i mieć się na ostrożności.
Tu przywoławszy posługującego, kazał mu podać sobie materyały, potrzebne do napisania listu.
Przyniesiono mu kałamarz, papier, pióro, bibułę, laskę czerwonego laku, koperty różnej wielkości i zapaloną świecę.
Wybrawszy jedną z kopert, wsunął w nią medalik sprzedany sobie przez Misticot’a, rozgrzał lak nad świecą, a spuściwszy płonącą kroplę takowego wewnątrz koperty, przypie-