Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gnes, to znaczy, stawić go w obec człowieka, któremu skradł nazwisko, w jakimś nieznanym nam celu. Tego właśnie ja chcę, ja potrzebuję uczynić, a mój wuj jeżeli nie jest jego wspólnikiem, w co radabym wierzyć, straci odrazu wszelkie dla tego nikczemnika złudzenia. Za parę godzin, będę już w drodze do Tulonu. Ach! drogie dziecię, ja cię ocalę... przysięgam!
— Zatem chcesz jechać? — pytała panna Verrrière.
— Pierwszym z odchodzących pociągów.
— Lecz czemże upozorujesz swój wyjazd?
— Czem? Nie jestżem wolną? Zresztą najłatwiej powiedzieć, że wyjeżdżam wskutek odebranego rozkazu z naszego religijnego Stowarzyszenia. Bóg mi przebaczy to kłamstwo niewinne.
— Ach! jakżeś dobrą, kuzynko!.. — zawołała panna Verrière, rzucając się w objęcia zakonnicy.
— No... uspokójmy się obie. Powiedz mi, czy wuj wyjechał do Paryża?
— Tak... z tym nikczemnikiem, noszącym nazwisko Arnolda Desvignes.
— Tem lepiej... To mi pozwoli uniknąć wszelkich szczegółowych objaśnień. Idźmy na śniadanie, poczem przygotuję moją walizę i jadę!
— Już?
— Bezwątpienia. Spieszyć mi się należy, tem więcej, iż wypadnie zatrzymać mi się w Paryżu, dla przesłania pieniędzy temu biednemu Stanisławowi Dumay.
— Lecz cóż ja powiem, gdy ojciec badać mnie pocznie o przyczynę twej nieobecności?
— Odpowiesz, że przełożona naszego Zgromadzenia wezwała mnie do siebie... Panuj nad sobą... Nie daj niczem poznać swoich nadziei, które w krótkim czasie w pewność się zamienią. Przygotowuj się jak gdyby oznaczone małżeń-