Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wieczorem w dniu, w którym dowiedział się od Will Scotta o śmierci starego gałganiarza, Piotra Béraud, przybył do Malnoue jak zwykle z Verrièrem i po obiedzie przechadzali się w parku, rozmawiając o swoich interesach i zamiarach na przyszłość.
Spotkali Trilbego, znanego w Malnoue pod nazwiskiem strażnika Blancheton, rozmawiającego z Forestierem, którego zatrzymano jeszcze na czas niejaki w Malnoue, baczny i ścisły nad nim rozciągnąwszy nadzór.
Obaj ci służący rozpatrywali zakątek parku, w którym Trilby odkrył ślady ludzkich kroków i znalazł szczątki sideł, zastawionych na króliki i zające.
— Cóż tak rozpatrujecie? — pytał nadchodząc Verrière.
— Odkryliśmy tu ślad, panie — odrzekł ów pseudo-Blancheton — że mimo całej mej gorliwości w tropieniu złodziei, zakradają się oni ciągle w głąb parku, żartując sobie ze mnie.
— Jestżeś tego pewien?
— Oto dowód niezbity, panie... — rzekł Trilby, wskazując kawałki siatki na zające, jaką trzymał w ręku. — Ślady ludzkich kroków na miękiej ziemi po deszczu, oraz kawałki połamanych gałęzi, poprowadziły mnie do muru, park otaczającego — mówił dalej. — Temi to drzwiami, wychodzącemi na wieś, wkradają się tu oni, wierzchem przez nie przełażąc. Raczcie się przekonać sami, panie...
Tu zaprowadził Verrièra z Arnoldem w miejsce, gdzie widocznemi były ślady zeskakiwania.
— Czuwaj przeto gorliwiej i lepiej — rzekł bankier surowo.
— Ach! panie, co to pomoże — odparł zgromiony strażnik. — Przysięgam, że ów rozbójnik, który zastawił te sidła zeszłej nocy, powróci dzisiaj jeszcze o zmroku. No! ale ja go powitam wystrzałem z mej fuzyi tak, iż na zawsze kraść zaprzestanie.
— Źle zrobisz... strzeż się Blancheton!
— Dlaczego, panie?